Wstajemy ok. 7:00. Po śniadaniu szwagier podrzuca mnie do bankomatu. Potem podwozi do ich domu, gdzie czekam na godzinę wyjazdu na pociąg. Sam udaje się do pracy. Jest wspaniały cieplutki dzień, na niebie ani jednej chmurki, świeci słoneczko, jest pięknie.
W domku robimy sobie jeszcze mnóstwo zdjęć, które ściągam na komputer.
W końcu nadchodzi chwila odjazdu. Siostra i siostrzeniec odwożą mnie autobusem na Dworzec Zachodni PKP.
Kupuję bilet. Zniżkowy kosztuje 31.37 zł. Idziemy na peron drugi, z skąd o godz. 11:02 odjeżdża pociąg pośpieszny do Gdańska. Tłumów nie widać. Na peronie tylko kilku podróżnych, a wśród nich jakaś para nastolatków, dwaj bracia z biletami na podróż po całej Europie oraz kilku wojskowych w mundurach, z dowódcą w cywilu.
Wszyscy niecierpliwe czekamy na przyjazd pociągu.
O 11:02 podjeżdża mój pociąg. Żegnam się z bliskimi i pakuję do środka. Okazuje się, że nie ma wolnych miejsc. Najwyraźniej bardziej przewidujący podróżni wsiedli na Dworcu Wschodnim lub Centralnym. Ale co mogliśmy zrobić. Zajmuję przyjemne miejsce na korytarzu, miedzy uroczymi żołnierzami.
Podróż trwa 6 godzin. Czas szybko mija na rozmowie z milutkim wojakiem - Mirkiem z Malborka, który jedzie wraz z całym plutonem do Tczewa. Przed nami cała podróż - bez widoków na miejsca w przedziale. Na pamiątkę wspólnej podróży, robimy sobie zdjęcie z Mirkiem.
W końcu nadchodzi mało przyjemny moment ? kontrola biletów. Czekamy w napięciu. Nadchodzi moja kolej. Okazuje się, że mam nie właściwy bilet. Obowiązuje mnie, bowiem cały, a nie ulgowy. Dopłacam więc jeszcze 20 zł. Tak koszt przejazdu wzrasta do 51,37 zł.
W końcu trafiają się dwa wolne miejsca w przedziale. Jedno zajmuję ja, drugie przypada dowódcy Mirka. On sam dostaje potem miejsce w innym przedziale i tak oto zostajemy rozdzieleni już na resztę podróży.
Ok. 16:00 jesteśmy w Tczewie, gdzie wysiadają żołnierze.
W Gdańsku jesteśmy ok. 17:00. Wagon jest niemalże pusty. Pozostało w nim kilka osób, które tak jak ja, wysiadają na Dworcu Głównym. Problem w tym, że nikt z podróżnych nie wie, jak ten dworzec wygląda i gdzie należy wysiąść. W końcu dostrzegamy tablice i już wiemy, ze jesteśmy na miejscu.
Wysiadam i? i nie wiem, w którą stronę mam się udać. Krótka chwila zwątpienia. Jestem zmęczona, a tu jeszcze muszę dotrzeć do schroniska znajdującego się ponad 5 km od dworca.
Po zapytaniu kilku osób natrafiam na Martę, gdańszczankę. Jedzie autobusem obok mojego schroniska i chętnie wskaże mi drogę.
Tak docieram na miejsce. Dostaje pokój na parterze. W pokoju jest osobna łazienka, dwa lóżka, stolik, szafka z telewizorem, półeczki, lampka nocna oraz magnetofon kasetowy.
Szybko się rozpakowuję, przebieram i idę skorzystać z Internetu na komputerze w schronisku. Okazuje się, że nie da się zgrywać zdjęć z aparatu i że jest system Linux oraz to, że komputery są bardzo wolne.
Potem udaję się na mały przegląd terenu. Okolica wydaje się przyjemna i spokojna. Chodnikiem pokrytym obficie piaskiem przemierzam ok., 2 km i docieram do sklepu spożywczego, w którym zaopatruję się w biszkopty i herbatę.
Po powrocie biorę prysznic. Potem znów idę na świetlicę, w której jest kilka osób. Rozgrywam kilka partii bilardu, w których wygrywam za każdym.
Na kolacje - w towarzystwie Eli i jej dzieci z Torunia - zjadam kanapki i pije herbatę.
Spać kładę się bardzo późno, bo ok. 1:00 w nocy.