Docieramy do Sopotu. Moje ubranie jest już właściwie suche. Wchodzimy do miasta. Nasze kroki kierujemy na ?Moniak? (ul. Bohaterów Monte Cassino). Tu zjadamy pyszne lody.
Niestety tu musimy pożegnać się z Łukaszem. Dalej już sama zwiedzam Sopot. Tradycyjnie pierwsze kroki kieruje do Centrum Informacji Turystycznej, gdzie dostaję mnóstwo informacji, ulotek i mapkę.
Na ?Moniaku? bardzo wielu utalentowanych artystów. Pewna pani śpiewa operowo, panowie malują portrety turystom, jest też murzynka, młoda dziewczyna, która sprzedaje bransoletki plecione własnoręcznie.
W tym całym uroczym ?zamieszaniu? zaglądam do ?Krzywego Domu? by przekonać się, czy w środku też jest krzywy, ale nic takiego nie dostrzegam. Wygląda zwyczajnie.
Wchodzę na szczyt 35-metrowej Latarni Morskiej, która znajduje się obok Mola. Dostaje nawet ?Certyfikat zdobywcy Latarni Morskiej?. Z samej góry roztacza się widok na molo, morze i miasto. Pięknie.
Oglądam prezentację zdjęć z całego świata autorów National Geographic, o której dowiedziałam się z jednej z gazetek-reklamówek wręczanych przechodniom w Gdańsku przy kinie ?Krewetka?. Potem w miejscowym spożywczym kupuję Colę i naprawiam - za pomocą taśmy z metkownicy sklepowej - swój nie skasowany, ale za to niechcący przedarty bilet.
W końcu mocno zmęczona wracam na dworzec, z którego kolejką SKM wracam do Gdańska, a potem do schroniska.